niedziela, października 24, 2010

#6 - Przegląd tygodnia 18-24.10.2010.

Dzisiaj zaczynam nową świecką tradycję – w każdą niedzielę będę dzielił się wrażeniami z lektury komiksów, które przeczytałem w danym tygodniu. W ten sposób powstanie kronika lektur, mały review bieżących rzeczy (i zaległości), a ja sam będę mógł sprawdzić czy mam czas na czytanie komiksów.
Czyli zaczynamy. W dniach 18-24.10.2010 r. zapoznałem się z:
1. Fantasy Komiks #6

Tydzień nie zaczął się najlepiej. Wszystkie historyjki zawarte w tym tomiku to szmira. Może „Legenda” ciut podnosi poziom, ale to i tak słabizna. Nie wiem dlaczego jeszcze kupuję ten magazyn i szczerze mówiąc – jeśli to ma być ratunek dla upadającego rynku komiksów w PL - sorry, we are all doomed!



2. W cztery oczy






















Na szczęście po bardzo niestrawnej lekturze miałem dziką przyjemność pochłonąć drugi po genialnym „Insekcie” komiks Saschy Hommera. I to jest lektura z najwyższej półki – dokładne przeciwieństwo słowa „szmira”. Świetna opowieść – trochę o pierwszej miłości, trochę o narkotykach, o dorastaniu. Niby wszystko już było w tych tematach powiedziane, ale okazuje się, że – nie. Hommer czuje poetykę komiksu doskonale, a jego opowieść po prostu płynie. Bardzo przyjemna lektura i jak dla mnie nawet lepsze niż „Insekt”.

3. Safari na plaży





Z rozpędu – druga pozycja z kultury gniewu (jeszcze raz najlepsze życzenia urodzinowe!!!). Mawila lubię i cenię od czasu „Bendu”. „Możemy zostać przyjaciółmi” było dobre, a „Safari na plaży” jest gdzieś między nimi. Fajna opowiastka z motywem wakacyjnej miłości. Widać, że Mawil to nieśmiały króliczek, który najwyraźniej zawsze miał problemy z dziewczynami, ale przynajmniej fajne cycki rysuje. Szybka lektura, ale bardzo przyjemna i nie tylko dzięki głównej postaci kobiecej. Czyli póki co kultura gniewu – reszta świata – 2:0.

4. Usagi Yojimbo: Yokai























Fanem królika – samuraja nigdy nie byłem i już chyba nie zostanę. Nie powiem – ładnie się to prezentuje w kolorze położonym akwarelami. Sakai niewątpliwie należy do grona mistrzów komiksu, umie doskonale operować kreską, ale sama historia do mnie nie przemawia – błaha, przewidywalna, jedna z tych, co to się je już sto razy widziało czy czytało. Ale rysunki mistrzowskie!

5. New Avengers vol. 2 #1-4


 



Przechodzimy do pozycji zza oceanu. Gdy w 2005 r. startowała pierwsza seria “New Avengers” – jej scenarzysta - Brian Michael Bendis zapowiadał, że ma zaplanowane 100 zeszytów. Seria dotarła do #64 i została wyzerowana. O ile pierwsze piętnaście zeszytów pierwszej serii stało na wysokim poziomie, to dalej już niestety równia pochyła w dół. Miałem nadzieję, że relaunch wyjdzie serii na dobre i oczywiście się przeliczyłem. Nowy skład jest lamerski. Po co znowu Spider w zespole? Po co The Thing??? No i oczywiście musi być Wolvie, który obsługuje wszystkie możliwe zespoły. Do tego Iron Fist, Luke Cage i Ms. Marvel (tych troje akurat lubię) + zupełnie niewidoczni Hawkeye i Mockinbird i wspierająca ich z niemowlakiem na ręku Jessica Jones. To mają być Avengers? Come on! 
Z czterech pierwszych zeszytów podobał mi się tylko #2, gdzie Bendis popisał się kilkoma zgrabnymi i nawet śmiesznymi dialogami. Ale ogólne wrażenie nie jest zbyt dobre. Taka sobie nawalanka z nowym wrogiem z innego wymiaru w obronie jakiegoś tam artefaktu, który przeniesiony do tego innego wymiaru zrobi bardzo brzydką krzywdę naszemu wymiarowi.
Heroic Age my ass.

6. Green Arrow #1-4






W tym przypadku to już się pogubiłem, który to jest relaunch Green Arrow, ale chyba vol. 4? Jakby co, to mnie poprawcie. No ale za to komiksiki są w pytkę! Co prawda nazwiska na okładkach nic mi nie mówią (J.T. Krul, Diogenes Neves, Vicente Cifuentes), ale same okładeczki kopią w tyłek!!! Zresztą chyba to widać? Szczególnie polecam okładki #1 i #3. Klikać na miniatury!
Oliver Queen po wydarzeniach z Blackest Night wraca do rodzinnego Star City. A tam w samym środku miasta w ciągu jednej nocy wyrosła magiczna puszcza, w której może on sobie żyć i strzelać z łuku… Wiem, brzmi głupio, ale głupie nie jest. Ollie nie ma już władzy nad swoją firmą, pojawia się nowa właścicielka (oczywiście czarny charakter, mający pewien istotny związek z naszym bohaterem) i zaczyna się walka z gatunku: „kto-kogo-dorwie-pierwszy”. Komiks jest dość brutalny jak na produkcje z głównej linii DC, ale przynajmniej coś się w nim dzieje. Będę śledził.

7. American Vampire #1






















Wampiry nieustannie w modzie. Tu na szczęście w wersji bardziej True Blood niż Twilight. Historia Ameryki pisana kłami wampirów i krwią ludzi. Dwie historie – pierwsza w realiach roku 1925 w rozwijającym się Hollywood, druga – Wild Wild West z 1880. No i Stephen King jako autor scenariusza tej drugiej. Też będę śledził, ale raczej nie w zeszytach.

8. Superman #700 i Batman #700

Dwa zeszyty, ale potraktuję zbiorczo. Takie tam okolicznościowe laurki z okazji okrągłego numeru zeszytu. Niestety poza okrągłą liczbą na okładce – zupełnie niewarte uwagi. Nie pamiętam kiedy ostatnio czytałem naprawdę dobrą historię z Gackiem w roli głównej. Bo Supcia to pamiętam – „For All Seasons” Loeb/Sale. Od tamtego czasu – bieda z krótką przerwą na All Star Superman (ale tylko pierwszy tpb). Czyli nie polecam jubileuszowych zeszytów. Ładnie narysowane, ale zupełnie bez treści.
Komiks tygodnia:

Sascha Hommer „W cztery oczy”, kultura gniewu –

kupować ludzie!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz