Strasznie szybko minął mi ten tydzień!
Tym razem za wiele się nie naczytałem. Tylko trzy pozycje. Ale za to każda z nich z innej komiksowej beczki i każda godna polecenia. Bez szmiry tym razem.
1. Ex Machina vol. 9: Ring Out The Old
Ex Machina to jedna z moich ulubionych serii aktualnie wydawanych, właściwie cały czas trzymająca bardzo wysoki poziom. Wielka szkoda, że zbliża się do końca.
Ring Out The Old to przedostatni TPB (seria zamyka się w 50 zeszytach + 5 zeszytów okolicznościowych), doskonale budujący napięcie przed wielkim finałem.
Ale zanim zaczniemy szczytować, mały przerywnik w postaci autoironicznej historyjki z samymi autorami w roli głównej.
Brian K. Vaughan i Tony Harris starają się o nowe zlecenie – burmistrz Mitch Hundred pragnie udokumentować swoje czyny w formie biograficznego komiksu. W tym celu robi swoisty casting na twórców i myli Vaughana z Bendisem. Zabawne. Później nie jest już tak zabawnie, bo pojawiają się wątpliwości co do okoliczności wyboru naszego bohatera na burmistrza. Czy jedyny superbohater na świecie dopuścił się manipulacji żeby zdobyć urząd? Coś trzeba zrobić, żeby takie wątpliwości nie były publicznie dyskutowane w prasie…
Ring Out The Old to przedostatni TPB (seria zamyka się w 50 zeszytach + 5 zeszytów okolicznościowych), doskonale budujący napięcie przed wielkim finałem.
Ale zanim zaczniemy szczytować, mały przerywnik w postaci autoironicznej historyjki z samymi autorami w roli głównej.
Brian K. Vaughan i Tony Harris starają się o nowe zlecenie – burmistrz Mitch Hundred pragnie udokumentować swoje czyny w formie biograficznego komiksu. W tym celu robi swoisty casting na twórców i myli Vaughana z Bendisem. Zabawne. Później nie jest już tak zabawnie, bo pojawiają się wątpliwości co do okoliczności wyboru naszego bohatera na burmistrza. Czy jedyny superbohater na świecie dopuścił się manipulacji żeby zdobyć urząd? Coś trzeba zrobić, żeby takie wątpliwości nie były publicznie dyskutowane w prasie…
Pojawia się też nowy przeciwnik, który za pomocą zabójczych szczurów chce zrobić kuku Wspaniałej Maszynie i całemu NY. A w międzyczasie Mitch ogłasza, że nie będzie się ubiegał o reelekcję, ale w zamian chce… znacznie podnieść podatki – dla dobra miasta. Mało polityczne, że tak powiem.
Bardzo dobra seria, warto przeczytać całość. Zobaczymy jak to się skończy.
2. Blacksad #4 – Piekło, spokój
Dobry przykład jak można po trzech świetnych komiksach w serii zrobić jeszcze lepszy odcinek.
Doskonały klimat opowieści. Historia, która idealnie trafia w moje gusta. Nowy Orlean, jazz, zaginiony pianista, trochę szemranych interesów i mamy gotowe wyśmienite danie.
Graficznie – bez najmniejszych zastrzeżeń. Każda strona, każdy kadr robi dobrze oczom. Polecam niespieszną lekturę i spokojne podziwianie drugiego i trzeciego planu, które są naprawdę dopracowane i pełne smaczków.
Natomiast niezbyt mi się podoba okładka i chyba pani tłumaczka nie do końca trafnie przełożyła tytuł (jak dla mnie to powinno być „Piekło, cisza” – tak zresztą bardziej pasuje z treści), no ale nie zakłóca to ogólnego bardzo pozytywnego wrażenia.
Najfajniejsze w blacksadowej serii jest to, że jest to lektura bardzo uniwersalna, trafia zarówno do komiksowych wyjadaczy, jak i spokojnie może być „polecanką” dla osób, które rzadko obcują z tym gatunkiem sztuki. No i nie musisz zaczynać od #1 – historie są niezależne, więc równie dobrze #4 może być tym pierwszym. Ale wtedy i tak będziesz chciał kupić pozostałe trzy.
Graficznie – bez najmniejszych zastrzeżeń. Każda strona, każdy kadr robi dobrze oczom. Polecam niespieszną lekturę i spokojne podziwianie drugiego i trzeciego planu, które są naprawdę dopracowane i pełne smaczków.
Natomiast niezbyt mi się podoba okładka i chyba pani tłumaczka nie do końca trafnie przełożyła tytuł (jak dla mnie to powinno być „Piekło, cisza” – tak zresztą bardziej pasuje z treści), no ale nie zakłóca to ogólnego bardzo pozytywnego wrażenia.
Najfajniejsze w blacksadowej serii jest to, że jest to lektura bardzo uniwersalna, trafia zarówno do komiksowych wyjadaczy, jak i spokojnie może być „polecanką” dla osób, które rzadko obcują z tym gatunkiem sztuki. No i nie musisz zaczynać od #1 – historie są niezależne, więc równie dobrze #4 może być tym pierwszym. Ale wtedy i tak będziesz chciał kupić pozostałe trzy.
Dlaczego takie rzeczy wychodzą raz na trzy lata??? No i ważniejsze pytanie – kiedy kolejna część?
3. Superman/Doomsday: The Aftermath TPB
Cóż, najwyraźniej trzeba było wrócić do tych dawnych czasów. Sięgając na półkę po dawno temu zakupionego, odłożonego i zapomnianego trejda nie spodziewałem się zbyt wielu pozytywów. Myślałem, że przerzucę kilka stron i dam sobie spokój. Ale wsiąkłem. Nieco ponad 400 stron Supermena z lat 90-tych połknięte na raz? Aż dziwne.
Na tomik składają się historie: Superman/Doomsday: Hunter/Pray, Superman: Doomsday Wars i pojedyncze zeszyty: Doomsday Annual #1, Adventures of Superman #594 i Superman #175. Mogłoby się spokojnie obyć bez tych dwóch ostatnich, ale i tak jest zaskakująco dobrze.
Oczywiście jak na historie z lat 90-tych przystało mamy tu liczne narratorskie dłużyzny w ramkach, w których Superman bije się z myślami i opowiada o tym, jak koniecznie musi pokonać sam siebie, żeby móc pokonać Doomsdaya, ale cóż – taka konwencja. Jeśli przymknie się na to oko, to dostajemy całkiem sprawnie zrobione historyjki. Dowiadujemy się skąd wziął się szary brzydal, którego żadna siła nie może pokonać, jesteśmy świadkami jego ewolucji a na końcu spektakularnych, kolejnych śmierci (trochę spoiler, ale spodobał mi się motyw wysłania Doomsdaya na kraniec czasu). Nie jestem pewien, ale tych historii chyba nie było w TM-Semicowych zeszytach (nie pamiętam, bo akurat tuż przed pierwszym pojawieniem się Doomsdaya w PL zarzuciłem czytanie Supcia, teraz mam ochotę dokupić brakujące zeszyty – serio!). Całkiem zgrabna jest historia Doomsday Wars, w której Wielki "S" musi nie tylko kolejny raz stawić czoła Wielkiemu "D", ale równocześnie uratować życie przedwcześnie narodzonemu syneczkowi Lany Lang.
Rysunki? Weźcie dowolny TM-Semic i wszystko jasne. No poza dwiema ostatnimi historiami w wykonaniu Wieringo i McGuinnessa. Jakoś żaden z nich mi nie pasuje. Zdecydowanie wolę oldschoolową kreskę Jurgensa!.
Na tomik składają się historie: Superman/Doomsday: Hunter/Pray, Superman: Doomsday Wars i pojedyncze zeszyty: Doomsday Annual #1, Adventures of Superman #594 i Superman #175. Mogłoby się spokojnie obyć bez tych dwóch ostatnich, ale i tak jest zaskakująco dobrze.
Oczywiście jak na historie z lat 90-tych przystało mamy tu liczne narratorskie dłużyzny w ramkach, w których Superman bije się z myślami i opowiada o tym, jak koniecznie musi pokonać sam siebie, żeby móc pokonać Doomsdaya, ale cóż – taka konwencja. Jeśli przymknie się na to oko, to dostajemy całkiem sprawnie zrobione historyjki. Dowiadujemy się skąd wziął się szary brzydal, którego żadna siła nie może pokonać, jesteśmy świadkami jego ewolucji a na końcu spektakularnych, kolejnych śmierci (trochę spoiler, ale spodobał mi się motyw wysłania Doomsdaya na kraniec czasu). Nie jestem pewien, ale tych historii chyba nie było w TM-Semicowych zeszytach (nie pamiętam, bo akurat tuż przed pierwszym pojawieniem się Doomsdaya w PL zarzuciłem czytanie Supcia, teraz mam ochotę dokupić brakujące zeszyty – serio!). Całkiem zgrabna jest historia Doomsday Wars, w której Wielki "S" musi nie tylko kolejny raz stawić czoła Wielkiemu "D", ale równocześnie uratować życie przedwcześnie narodzonemu syneczkowi Lany Lang.
Rysunki? Weźcie dowolny TM-Semic i wszystko jasne. No poza dwiema ostatnimi historiami w wykonaniu Wieringo i McGuinnessa. Jakoś żaden z nich mi nie pasuje. Zdecydowanie wolę oldschoolową kreskę Jurgensa!.
Czułem się 15 lat młodszy. Chyba będę częściej wracał do superbohaterskich staroci!
Komiks tygodnia: Blacksad #4 – nie mogło być inaczej!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz