niedziela, października 10, 2010

# 2 – Spawn fetyszysta

Na początek coś dużego. Dosłownie i w przenośni.

Spawn Origins Collection Deluxe Edition One.

Taaa, już sam tytuł jest monumentalny.

Todd McFarlane to jeden z bohaterów mojego dzieciństwa.
Jego wersja Spider-mana wyryła piętno na mojej psychice. Do dzisiaj uważam, że Mary Jane powinna zawsze wyglądać tak, jak widział ją Todd – super długie nogi + dwie tony jeszcze dłuższych rudych, czy raczej czerwoniastych włosów. Nadal działa na wyobraźnię.

O taką planszę na przykład znalazłem:


A tu dodatkowo kolor - klasyka gatunku:




Premiera Spawna była w Stanach niesamowitym wydarzeniem. McFarlane był wtedy chyba u szczytu swoich możliwości twórczych. Już wyrobiony, jeszcze nie zarobiony. Robił co chciał, to co lubił i dostawał za to kosmiczną ilość $$$$$$$$$$.

I chyba to widać w pierwszych numerach Spawna (nawet dwudziestu-kilku pierwszych).
Radość tworzenia, frajda z ciskania kozackich plansz.

Weźcie dowolną planszę z dowolnego Spawna z pierwszych 20 zeszytów i powiedzcie, że nie chcielibyście jej na ścianie w swoim geekowskim pokoju. Na przykład taką:




OK. Let’s get to the business.

Komiksik wygląda tak:

 


Wymiary: 32,3 cm x 21,6 cm x 4,8 cm
Stron: 620
Waga: nie wiem dokładnie, ale można tym zabić.
Cena okładkowa: $150, na amazonie ostatnio był po $97

Oczywiście hardcover, oczywiście slipcase, oczywiście cudowny w dotyku papier.
Miodzio dla komiksowego fetyszysty.

W środku mamy pierwsze 25 zeszytów regularnej serii, w tym (nie)słynny #9 ze scenariuszem Neila Gaimana. Jeśli się nie mylę to ten zeszyt nigdy wcześniej nie znalazł się w żadnym wydaniu zbiorczym (panowie autorzy się nie lubią odkąd pan scenarzysta wygrał pewną sądową sprawę przeciwko panu rysownikowi, a pan rysownik i tak panu scenarzyście nie zapłacił – takie tam drobnostki).

Dalej mamy galerię okładek (tylko ołówek i tusz – kolorowe były wcześniej, przy każdym kolejnym zeszycie) oraz galerię artów, pin-upów i innych rarytasów.

Warto się dłużej zatrzymać na rarytasach właśnie. Dla przykładu: jeden z pierwszych szkiców Spawna, zrobiony jeszcze na papierze firmowym Marvela (hej, dlaczego tutaj nie było sprawy sądowej?). Ciekawostką są próbne szkice czy niewykorzystane wersje przykładowych stron. Największe wrażenie robią oczywiście splash-pages. To właśnie na nich widać, że McFarlane jest bogiem ołówka (i tuszu). Mnóstwo szczegółów i ekspresja w każdej kresce.

Jedno muszę przyznać - scenariuszowo te historie nie wytrzymują próby czasu. Nie czytałem Spawna chyba z 7 lat i powrót do tych klimatów nie był niestety tak miły, jak sądziłem, że będzie. Strasznie naiwne i sztampowe te opowiastki. Chociaż z drugiej strony - czy Spawna czytało się kiedyś ze względu na pomysłowy scenariusz i świetne dialogi? I don't think so. 

Niemniej jednak jest to niewątpliwa uczta dla oczu. Plansze w tym rozmiarze i po świetnej obróbce kolorów wyglądają lepiej niż można to sobie wyobrazić. Warto mieć w swoich zbiorach taką perełkę.

Aha, byłbym zapomniał!

Ta edycja jest limitowana do 500 egzemplarzy.

Każdy z nich jest opatrzony autografem Todda.

Mój egzemplarz ma bardzo ładny numer: 44/500.





Tak, jestem fetyszystą.

6 komentarzy:

  1. Z początku czytałem Spawna właśnie ze względu na pomysłowy scenariusz, ale w 1997 roku miałem 11 lat hehe. Potem zrobiła się z tego telenowela, McFarlane przestał rysować i zupełnie się zniechęciłem. Po latach dorwałem stosiedemdziesiątyktóryś zeszyt i zobaczyłem, że dzieje się właściwie to samo, z tą różnicą, że wszyscy są trochę starsi, no i doszło kilka nowych postaci. Nie znam nikogo, kto czyta Sprawna na bieżąco, więc nie mam pojęcia, czy warto do niego wracać, ale mam smutne przeczucie, że nie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Na tym kolorowym kadrze M-J wygląda jak WIoletta Willas i to jest absolutnie jakiekolwiek, ale nie sexy...

    Tak na marginesie.

    OdpowiedzUsuń
  3. @godai - teraz może tak - ale zamknij na chwilę oczy i przypomnij sobie, że masz 12 lat...

    OdpowiedzUsuń
  4. > Ta edycja jest limitowana do 500 egzemplarzy.
    > Każdy z nich jest opatrzony autografem Todda.
    > Mój egzemplarz ma bardzo ładny numer: 44/500.

    IMHO powyższe sugeruje, że nakład SOCDE1 to jedynie 500 egzemplarzy, a to nieprawda - ograniczony nakład ma tylko limitowana edycja, z której to egzemplarz posiadasz (signed & numbered). Oprócz tego SOCDE1 został też wydany w większym nakładzie w "regularnej" (bez szlaczka i numerku) edycji (egzemplarz z której z kolei ja posiadam). BTW - pod koniec roku SOCDE2! :]

    OdpowiedzUsuń
  5. Wydaje mi się, że to właśnie napisałem - ta edycja - czyli właśnie ta S&N jest ograniczona do 500 egz. Oczywiście jest też edycja bez autografu. Ale po co taka komu? ;)
    Jeśli nie wyraziłem się ściśle to przepraszam. BTW - SOCDE2 S&N też już zamówiłem ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. > Oczywiście jest też edycja bez autografu. Ale po co taka komu? ;)

    No widzisz - Ty jesteś fetyszystą autografowym, a ja nie pozwalam żeby ktokolwiek mazał po żadnym egzemplarzu z mojej kolekcji (nawet kurna autorzy!;). Autograf nie ma dla mnie żadnej wartości sam w sobie, więc tym bardziej nie będę za niego dopłacał - no ale są fetyszyści X i fetyszyści Y ;)

    OdpowiedzUsuń